2083896509.M2E4MWE5Zg==.OGMzMDgzMmJlNjdl.NDA5NGJkMjMyMzEzNzFiNmZhNTg=

Zdzisław Kleszczyński – piewca auta i kobiety

Blisko sto lat temu Zdzisław Kleszczyński w jednym ze swoich felietonów ubolewał – Jedną mamy wszelako dziedzinę, jeden garaż, w którym automobil ani razu bodaj nie stacjonował. Myślę o Wielkim garażu literatury polskiej.[1]

Wiek później wiemy, że to właśnie Kleszczyński, piewca romansu człowieka z maszyną, adorator kobiecego piękna i miłośnik Austro – Daimlerów miał być łącznikiem świata motoryzacji i literatury.

Cały Sęk w Kleszczyńskim

Zdzisław Kleszczyński, publikujący pod pseudonimem Sęk oraz Aleksander Karwan, to nieco zapominana postać polskiej literatury. Do dziś nie doczekał się obszernego opracowania na miarę Tadeusza Dołęgi – Mostowicza, czy Kornela Makuszyńskiego. Ukończył prawo na uniwersytecie w Petersburgu. Był mężczyzną o niedźwiedziej posturze, z posępnym wzrokiem rzucanym przez charakterystyczne okrągłe okulary. Sarkastycznym, nieco wyniosłym, ale z pewnością dającym się polubić przy głębszym poznaniu. Nałogowo palił papierosy i pił kawę. Był romantykiem wyznającym XIX-wieczne ideały, żarliwym, nieco przerysowanym, patriotą marzącym o wielkiej Polsce. Lubił polować, podróżować i hulać, na rzecz czego zawsze był skłonny odłożyć inne sprawy na bok. Uwielbiał motoryzację, choć jak sam często podkreślał nie znał się na niej wybitnie. Najbardziej upodobał sobie Austro – Daimlery, bo uważał, że łączyły one w sobie piękne linie i najwyższy komfort podróżowania. Nie tylko wprowadził samochód do polskiej literatury, ale sam stał się reprezentantem artystycznego świata w motoryzacji. Równie mocno co luksusowe maszyny kochał piękne kobiety, którym poświęcił wiele miejsca w swojej twórczości i to też one komplikowały mu życiorys.

 

(…) Mówiąc o różnych wcieleniach tego wzoru kobiecości, Kleszczyński zostawał wierny sobie. Przez całe życie nie tylko wyznawał kult kobiety, ale naprawdę żył miłością i czuł się piewcą kobiet, nie ich paziem – na to był zbyt męski – ale powtórzmy raz jeszcze, trubadurem.  Jak zwykle ludzie tego typu umiejący mówić kobietom, że dla nich gotowi są poświęcić wszystko, miał u kobiet duże powodzenie. I, jak zwykle, komplikowało mu to życie.[2]

Żywoty Polusi

Artysta nie może tworzyć bez inspiracji, a tę z pewnością Kleszczyński odnajdywał w kobietach. Jego pierwszą żoną była Paulina Rychterman, z którą ożenił się w 1916 roku.[3] Zanim jednak Polusia związała się z pisarzem była… nieślubną żoną Jerzego Norbuta – bogacza, właściciela pokaźnych terenów na Mokotowie i emerytowanego rotmistrza gwardii carskiej.[4] Artur Rubinstein opisał ją jako wysoką blondynkę o atrakcyjnej figurze, wystających kościach policzkowych i jasnobłękitnych oczach, odznaczała się niezwykłą witalnością i inteligencją. Ta polska Żydówka o tajemniczym pochodzeniu (nigdy nie wyjawiła swego panieńskiego nazwiska ani też nazwy miejscowości, w której się urodziła) stała się sercem i duszą środowiska intelektualnego i artystycznego Warszawy. W istocie, Polusia ukrywała swoje pochodzenie. Była Żydówką, córką rabina z Częstochowy, a na pewnym etapie swojego życia kobietą publiczną, jak odnotowała to w swoim dzienniku Zofia Nałkowska. Pisarka była zresztą oczarowana Polusią i opisywała ją jako bardzo elokwentną kobietę, wykształconą, władającą kilkoma językami. Norbuta miała poznać jako uboga nauczycielka. Korzystając z majątku męża oraz jego protekcjonalnego nazwiska, Polusia prowadziła w (nieistniejącej dziś) willi przy dzisiejszej ul. Puławskiej salonik literacko – artystyczny. Do 1914 roku zbierała się tam cała warszawska śmietanka – poeci, literaci, artyści, muzycy, a nawet działacze PPS-u. To tam Artur Rubinstein poznał naczelnego żarłoka i Platona Warszawy Franciszka Fiszera.

Paulina Kleszczyńska (źródło: Gazeta Lipnowska nr 11 / 1934)

Ziemianin z małżeństwa

Kres salonowej działalności Polusi nastał wraz ze śmiercią bogatego męża, który w spadku przepisał jej majątek w Chełmicy Dużej i Fabiankach. W 1916 roku Paulina ponownie wyszła za mąż. Wybrankiem serca okazał się warszawski pisarz Zdzisław Kleszczyński, z którym zamieszkali w dworku w Chełmicy Dużej. Sam ślub nie był prostą sprawą. Paulina była znacznie starsza od Zdzisława, a do tego dzięki spadkowi stała się dużo zamożniejsza od niego. Ale jak miał powiedzieć Kleszczyński – Cóż poradzić! Wiesz, że bywają nastroje kiedy człowiek ślepy jest i głuchy na wszelkie względy, tylko chce mieć kobietę, tę­ właśnie, a nie żadną inną.[5] Do majątku Kleszczyńskich przyjeżdżało wielu artystów i pisarzy m. in. Jan Lechoń, Julian Kaden-Bandrowski, Kazimierz Wierzyński, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Franciszek Fiszer, a przede wszystkim Wacław Sieroszewki, który spędzał tam wakacje z rodziną. W 1922 roku Sieroszewski napisał tam dramat Bolszewicy. Przez kilka lat Kleszczyński gospodarował w majątku żony, ale też aktywnie działał na rzeczy lokalnej społeczności. Małżeństwo nie przetrwało długo i po kilku latach sielanka się skończyła. Przyczyną rozwodu mogły być zażyłe relacje żony z artystycznymi przyjaciółmi pojawiającymi się w ich majątku. Możliwe, że nie bez przyczyny Franciszek Fiszer umierając w 1937 roku majaczył imię Polusia… Ona sama prawdopodobnie zginęła podczas powstania warszawskiego.

Dwór w Chełmicy Dużej ok. 1909 r. (źródło: znad-wisly.blogspot.com)

Dla przyjaciół Ziuta!

Po rozstaniu z Pauliną, psiarz wrócił do Warszawy, gdzie poznał swoją drugą żonę – Józefę Barszcz, dla przyjaciół po prostu Ziuta! Wiemy o niej niewiele, ale z pewnością wzbudzała mniejsze towarzyskie kontrowersje niż Polusia. Urodą zdecydowanie nie miała sobie równych. Antoni Bogusławski sportretował ją następująco – (…) był już żonaty po raz drugi, z prześliczną brunetk­ą, której fotografie tyle razy figurowały na warszawskich balach mody. Nazywał ją Pepita. Pochodziła z Warszawy, ze skromnej rodziny mieszczańskiej i doprawdy olśniewała uro­dą, jak czarny diament, nawet wśród najpiękniejszych pań. Nic typu sarmackiego, nic też krwi semickiej nie miała Pepita; uroda jej kazała raczej pamiętać o poważnym dopływie krwi południowej, włoskiej, może greckiej, do warszawskiego mieszczaństwa. Książe­ Józef byłby się­ na pewno zakochał w jej śniado-różowym rzeźbionym profilu, umiałby ocenić smukłość jej palców i strzelistość nóg. Musiał się w niej zakochać i Kleszczyński – po swojemu, szaleńczo, ale i uczciwie. Znowu kobieta przesłoniła mu świat. I tak zaczął się drugi rozdział romansu jego życia, rozdział, który przetrwał aż do śmierci. Ożenił się jako protestant; do katolicyzmu powrócił w chwili zgonu.

Uczestnicy rajdu nad Morskim Okiem. W środku grupy stoi Z. Kleszczyński (źródło: Tygodnik lustrowany, nr 31/1925)

Publiczny flirt z Gizelą

W Kurjerze Warszawskim, pod pseudonimem Sęk, Kleszczyński publikował codzienne sztychy. Były to krótkie wypowiedzi, o satyrycznym charakterze, komentujące tematy bieżące oraz polityczne. Na jeden z takich sztychów, w 1935 roku, odpowiedziała anonimowa kobieta, a ten ukazała się drukiem w gazecie. Nie trzeba było długo czekać, aż Sęk publicznie odpowiedział na zaczepkę sztychem zatytułowanym Dla Gizeli. Korespondencyjny flirt, kwitł w najlepsze, aż Sęk napisał publiczne błaganie o ujawnienie się tajemniczej nieznajomej – odkąd zarysowała się na moim horyzoncie Gizela nie jadam, nie sypiam, tylko wciąż się rozglądam dookoła – szukając jej właśnie, Gizeli![6] Niewiasta zlitowała się nad biednym pisarzem i wysłała do redakcji swój numer telefonu. Impulsywny Kleszczyński nie zwlekał i skontaktował się z Gizelą. W ten sposób Jadwiga Gizela Jaworska poznała Zdzisława Kleszczyńskiego, z którym zaprzyjaźniła się na długie lata.[7]

Jurorzy konkursu Miss Polonia 1929. Pierwszy od prawej stoi Z. Kleszczyński (źródło: NAC)

Koneser sztuk pięknych

Zaskakujące powodzenie u kobiet i otaczanie się przepięknymi niewiastami z czasem predestynowały Kleszczyńskiego do miana konesera sztuk pięknych. To z kolei sprawiło, że jego głos przyczynił się do wyłonienia pierwszej w historii Miss Polonja, która reprezentowała Polskę w wyborach Miss Europe w Paryżu. W 1929 roku odbyły się pierwsze oficjalne wybory. Organizatorami były redakcje gazet Światowid, Express Poranny oraz Kurier Czerwony. Do wielkiego finału, który odbył się w Hotelu Polonia w Warszawie, dostało się dziesięć panien. Gala nie była dostępna dla szerszej publiczności. Przed jury w składzie: malarze Karol Frycz i Tadeusz Pruszkowski, pisarze Zdzisław Kleszczyński, Jerzy Zagórski i Tadeusz Boy-Żeleński oraz rzeźbiarze Henryk Kuna i Edward Wittig, finalistki zaprezentowały się w sukniach wieczorowych.[8] 27 stycznia 1929 roku wybrano pierwszą Miss Polonja. Okazała się nią bardzo piękna, pochodząca ze skromnego domu, Władysława Kostakówna.

źródło: Tygodnik Ilustrowany nr 9/1929

Juror na etat

Oprócz Miss Polonja Kleszczyński zasiadał również w jury konkursów literackich, rzeźbiarskich, a w październiku 1930 roku wraz z poetą Marianem Hemarem reprezentowali świat literacki w składzie jury Konkursu Piękności Samochodów. Wydarzenie odbyło się w alejkach parku im. I. Paderewskiego w Warszawie. Mimo niesprzyjającej pogody konkurs zgromadził aż 73 samochody, w tym również polskie CWS-y, które zostały uhonorowane za całokształt wykonania podwozia i nadwozia. Co ciekawe, osobną, dość liczną, kategorię stanowiły samochody z karoseriami wykonanymi przez krajowych producentów. Grand prix konkursu zdobył Talbot Marii Gąsiorowskiej – Brydzińskiej żony hrabiego Maurycego Potockiego. W zacnym składzie jury byli również Prezydent Warszawy Zygmunt Słomiński oraz Vice Prezes Automobilklubu Polski Janusz Regulski.

Jury Konkursu Piękności Samochodów, 1930 r. Z. Kleszczyński siedzi trzeci od prawej (źródło: Auto, nr 10/1930)

Dobrze żyć, niczego nie żałować!

Oprócz kobiet Kleszczyński uwielbiał dobre restauracje i obracanie się wśród artystycznych elit. Po prostu lubił dobrze żyć! Do grona jego przyjaciół należał między innymi Wojciech Kossak, Antoni Bogusławski, czy Zofia Arciszewska. Odżegnywał się od cyganerii i z bliżej niewyjaśnionych powodów alergicznie reagował na tzw. stawianie panu redaktorowi wódki.[9] Gdy organizował imprezy to gości zapraszał do swojego gustownie urządzonego mieszkania w willi znajdującej się u zbiegu ul. Myśliwieckiej i Górnośląskiej w Warszawie. Stylowe antyki prawdopodobnie osobiście dobierała Ziuta. Gdy trzeba było wyjść na miasto pisarz wybierał dla swoich biesiadników jedynie renomowane warszawskie lokale, takie jak E. Langner (ul. Focha 10), U Krzemińskiego (ul. Trębacka 15), czy pierwszorzędną winiarnię Simon i Stecki (ul. Krakowskie Przemieście 38). Gdy goście mieli problem z dojazdem do Warszawy, ten wysyłał po nich swojego Austro – Daimlera z kierowcą. Wystawne życie sporo kosztowało i właśnie to prawdopodobnie doprowadziło do późniejszych problemów finansowych. Należy wspomnieć, że mówimy o jednym z najlepiej opłacanych dziennikarzy w II RP.

Wejście do lokalu Skład Win Simon i Stecki (źródło: NAC)

Podróże i góry

Zarobione na pisaniu pieniądze Kleszczyński konsumował nie tylko w restauracjach. Jak wielu innych przedstawicieli świata przedwojennej polskiej literatury i sztuk ukochał sobie Tatry. Często wyjeżdżał do Zakopanego, szczególnie zimą. Tam oddawał się nie tylko spotkaniom towarzyskim, ale również górskim wędrówkom. Jeden z takich wypadów na Zawrat opisał w Benzynowej Eskapadzie, a i samemu Zakopanemu poświęcił w tej książce bardzo dużo miejsca. W 1911 roku wraz z Januszem Chmielowskim i Mieczysławem Świerzem uczestniczył w pierwszym wejściu zachodnią granią Zamarzłej Turni.[10] Podróżował również po Europie. Z wyjazdu do Hiszpanii wydał wspomnienia Po drugiej stronie Pirenejów. Zdecydowanie nie narzekał, gdy trafił do nadmorskiej francuskiej miejscowości Biarritz, skąd pisał korespondencyjne relacje dla ilustrowanego 7 Dni. Zresztą we Francji i Włoszech spędził dość dużo czasu.

Objazd trasy po Polsce przed rajdem. W podróży Austro – Daimlerem Z. Kleszczyński towarzyszył inż. K. Kauczyńskiemu (źródło: Auto, nr 10/1925)

Rajdowe wspomnienia poety

Dużą cześć swojej twórczości Kleszczyński poświęcił podróżom i kobietom, ale te tematy nie mogły się równać z motoryzacją! Nasz bohater napisał całą masę relacji z rajdów i wyścigów. Wyróżniały się one na tle innych poetyckim i barwnym charakterem, w którym na próżno szukać sztampowych opisów technikaliów. Nadmienić w tym miejscu należy, że popularną praktyką było dołączanie przedstawicieli prasy do załóg rajdowych, aby ci towarzysząc kierowcom i mechanikom mogli jak najlepiej zrelacjonować swoje przeżycia. Szczęśliwie dla Kleszczyńskiego towarzyszył on dzielnym amazonkom, podczas pierwszego w historii Rajdu Pań, który odbył się 1926 roku. Swoją sarkastyczną relację z tego wydarzenia rozpoczął słowami – Automobilklub Polski szukał sezonowej atrakcji sportowej — i odkrył polską kierowczynię![11]  Materiały tworzone przez Kleszczyńskiego często trafiały do branżowego miesięcznika Auto. Na przykład podczas VII Rajdu Automobilklubu Polski (1928) towarzyszył Euzebiuszowi Dzierlińskiemu w Austro – Daimlerze, a później Józefowi Grabowskiemu w Lancii. Na trasie przecinał się również z innymi znakomitymi kierowcami jak Bronisław Frühling, czy Stanisław Szwarcsztajn.

J. Grabowski w Lancii podczas rajdu w 1928 r. (źródło: Auto, 7/1928)

A więc Dom Zdrojowy z Mirą Zimińską (w Krynicy; przyp. red.) w roli głównej gospodyni, urocza, jak zawsze. A więc tłum ślicznych pań, ubranych z rana, rozebranych z wieczora, nieodparcie zawrotnych. A więc szatańska muzyka. Coblery (rodzaj słodkiego, owocowego napoju alkoholowego; przy. red.) Kruszony (zimny deserowy napój alkoholowy wytwarzany z wina gronowego (czasami zmieszanego z koniakiem, likierem lub szampanem), cukru i owoców; przyp. red.). A więc black-bottom do ostatniego tchu, tańczony z frenezją godną dobroczynnego warszawskiego podwieczorku. I koncert. I raut. I zlot arystokracji polskiej. I frywolne debiuty Hemara przypuszczonego do herbu przez dwa odrazu duże domy: Lubomirskich i Potockich. I tyle, tyle innych atrakcji.[12]

Uczestnicy rajdu przed Domem Zdrojowym w Krynicy, 1928 r. (źródło: Auto, 7/1928)

RAID na zlecenie

W 1924 roku Komisja Sportowa Automobilklubu Polskiego zaprosiła Kleszczyńskiego w charakterze Delegata Prasowego na IV Rajd Polski. Jest to świetny przykład na to jak nasz bohater łączył świat artystyczny z tym motoryzacyjnym. Podczas rajdu dołączył do załogi nr 19 jadącej włoskim samochodem OM (Officine Meccaniche). Kierowcą maszyny był inż. Władysław Mrajski – kierowca rajdowy i konstruktor związany z zakładami CWS. Ostatecznie załoga zajęła 9. miejsce w klasyfikacji generalnej. Luźno powiązane ze sobą anegdoty utworzyły wydaną nadkładem AP książkę pt. Raid. Wydarzenie zostało przedstawione jako ogromne spotkanie towarzyskie, na którym za dnia pokonywano wertepy i setki kilometrów dróg, żeby w nocy bawić się na rautach przy suto zastawionych stołach. Było to również duże przeżycie dla widzów, którzy entuzjastycznie wiwatowali na widok automobilistów. Zdarzało się, że załogi obrywały od gapiów bukietami rzucanych kwiatów, a nawet dostawali prezenty, jak butelki z cherry. Te natomiast szybko znikały rozgrzewając zmarznięte załogi. Ilustracje do książki to zasługa Tadeusza Gronowskiego – znakomitego polskiego grafika i plakacisty, którego kreska stała się wręcz ikoniczna dla polskiej reklamy okresu dwudziestolecia międzywojennego. Ciekawostką jest, że był on również twórcą logo LOT – Polskich Linii Lotniczych, które jest używane po dziś dzień. Nie była to jedyna współpraca Kleszczyńskiego z innym wybitnym artystą. Pikantne ilustracje do Żywotów Columbiny stworzył równie znany i ceniony Stefan Norblin.

Okładka “RAID-u” zaprojekotwana przez Tadeusza Gronowskiego (źródło: Zakład Narodowy im. Ossolińskich)

Benzynowa Eskapada  

Motyw samochodu na stałe zagościł w twórczości Kleszczyńskiego i regularnie pojawiał się w jego utworach. W noweli Nerwy (1930) opisał emocje towarzyszące kierowcy O’Connorowi i jego mechanikowi Karstenowi, podczas wyścigu Corniche. W Tyranie (1931) ważną rolę odgrywa, uwielbiany przez Sęka, Austro – Daimler Super Sport kierowany przez Grawina i Vermihowskiego. O austriackich limuzynach pisało mu się łatwo, bo sam posiadał taki samochód, a co więcej odbył nim kilka wypraw. Jedną z nich opisał w Benzynowej Eskapadzie wydanej w 1928 roku. Nie jest to dzieło najwyższej literackiej próby, ale niejako stanowi autoportret Kleszczyńskiego. Pierwotnie miała to być relacja z wyprawy dookoła granic ówczesnej Rzeczypospolitej z okazji 10-lecia odzyskania niepodległości, jednak ostatecznie była to podróż do wybranych regionów. Autor nie zadbał o daty, nazwiska i szczegóły wyprawy, a czasem można mieć wrażenie, że celowo je zataja przed czytelnikiem.  To co wiem, to że w podróży towarzyszy mu kierowca Marjański, dwie kobiety, dwa jamniki i oczywiście niezawodny Austro – Daimler! Podczas podróży Kleszczyński nie przepuszcza żadnej okazji na polowanie. Nie odmawia też kieliszka koniaku w Zakopiańskich kawiarniach, a już na pewno nie przechodzi obojętnie obok lampki szampana podczas pikniku przy drodze. Wraz z współtowarzyszami podróży do nocy przesiaduje w restauracjach, a jeszcze bardziej upodobał sobie gościnę w majątkach swoich przyjaciół, gdzie był traktowany z honorami niczym szlachcic. W lekturze odnajdziemy dużo romantycznej refleksji nad krajem, nad jego historią, pięknem przyrody i marzeniem o świetlanej przyszłości. 

Prasowa zapowiedź “Benzynowej Eskapady”

Oszukać przeznaczenie

Jednak życie naszego bohatera nie zawsze było wypełnione radością i sielanką. Był moment, gdy samochód o mało nie pozbawił go życia. W czerwcu 1930 roku w Zakopanem zorganizowano Międzynarodowy Kongres P.E.N. Clubów. Ostatnim punktem zjazdu była wycieczka do Morskiego Oka. W stronę słynnego górskiego schroniska popędzili goście upchani w sześć autobusów i liczne samochody. Na miejscu pisarze zostali uroczyście pożegnani, między innymi przemówieniem Juliana Ejsmonda. Rano goście wrócili do Zakopanego. W schronisku pozostało zaledwie kilkanaście osób, które zaczęły wyjeżdżać w stronę miasta późnym popołudniem. Otwartą Tatrą kierowaną przez ornitologa Janusza Domaniewskiego wyruszyli Zdzisław Kleszczyński, Julian Ejsmond oraz małżeństwo Józef i Edyta Gałuszkowie. Kierowca bardzo szybko rozpędził samochód i na jednym z zakrętów nie opanowawszy maszyny uderzył w stertę kamieni. Wóz przewrócił się na prawą stronę, po której siedzieli Kleszczyński (z przodu) i Ejsmond (z tyłu). Obaj zostali poważnie ranni. Ejsmond mocno krwawił z głowy, którą uderzył o kamień. Podobnie Kleszczyński, który miał uszkodzony nos. Domaniewski uderzył kierownicą w klatkę piersiową, a Państwo Gałuszkowie wyszli z wypadku bez szwanku. Kierowca Tatry i Ejsmond po godzinie od zdarzenia zostali ewakuowani przez pogotowie ratunkowe. Kleszczyński podążał za nimi… w taksówce. Po drodze zemdlał w wyniku znacznej utraty krwi i wycieńczenia. W międzyczasie taksówkarz zorientował się, że nie zatankował samochodu i nie dojedzie do szpitala. Ledwo dotoczył się do Jaszczurówki. Uzupełnił paliwo i zaczął kręcić motor korbą. W tym momencie auto z nieprzytomnym Kleszczyńskim w środku zaczęło pędzić do tyłu! Nierozgarnięty taksówkarz zapomniał wyłączyć wstecznego biegu. Wóz przejechał przez rów i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej na płocie.[13] W szpitalu Julian Ejsmond przeszedł trepanację czaszki, podczas której usunięte zostały odłamki kości. Po operacji miał na krótko odzyskać przytomność. Mimo starań lekarzy odszedł 29 czerwca 1930 roku. W hołdzie tragicznie zmarłemu poecie jeden z zakrętów na drodze z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka nosi imię Juliana Ejsmonda. Zdzisław wyszedł z katastrofy obronną ręką.

Zdzisław Kleszczyński (z lewej) i Julian Ejsmond nad Morskim Okiem. Zdjęcie wykonane dwie godziny przed wypadkiem w czerwcu 1930 r. (źródło: NAC)

Modna przyjaciółka Zofia

Ciekawym wątkiem w życiorysie Kleszczyńskiego była przyjaźń z rzutką warszawską artystką Zofią Raczyńską – Arciszewską. Ten wątek opisuje ona sama w wydanej w Londynie w 1976 roku książce Po obu stronach oceanu. Arciszewska była malarką, pisarką oraz działaczką społeczną na rzecz kobiet. Wręcz zawodowo zaskakiwała swojego męża płka Franciszka Arciszewskiego coraz to nowymi nocnymi pomysłami. Jednym z nich była inicjatywa własnej kawiarni artystycznej, która miała powstać w oranżerii znajdującej się w ogrodach ks. Czartoryskich w Warszawie. Pierwotnie było to miejsce sprzedaży egzotycznych kwiatów i kaktusów. Gdy właściciel biznesu wyznał Arciszewskiej, że grozi mu plajta ta zaproponowała, że spłaci jego długi i w dalszym ciągu będzie pielęgnowała rośliny, ale już w formie lokalu towarzyskiego. Administrator nieruchomości, głównie przez wzgląd na wpływowego męża malarki, wyraził zgodę na ten projekt i niebawem artystka wraz z koleżankami ze swojego studia przystąpiły do pracy. Lokal budził ogromną ciekawość na długo przed jego otwarciem.

Zofia Raczyńska – Arciszewska (źródło: NAC)

Sztuka i Moda

18 maja 1932 roku, przy ul. Królewskiej 11 w Warszawie, Zofia otworzyła swoją słynną kawiarnię Sztuka i Moda (SiM). Lokal był imponujący i niczym nie przypominał dawnej oranżerii. Wejście zdobiły strzeliste podwójne jońskie kolumny. Podzielony był na trzy sale. Wielką środkową, w której wisiały obrazy (zmieniane co miesiąc) i dwie mniejsze boczne. Wnętrze zdobiły porcelanowe lampy ręcznie malowane przez Arciszewską i oczywiście kaktusy! Odpowiednio ubrane kelnerki serwowały kilka rodzajów herbat i liczne przystawki w tym gorące paszteciki z móżdżkiem, serem lub pieczarkami, tosty i wszelkie słodkie ciastka serwowane z kawą. A to wszystko w akompaniamencie fortepianowej muzyki! Z czasem lokal stał się popularnym salonem muzyczno-literackim. Wśród gości pojawiali się: Konstanty Ildefons Gałczyński, Adolf Dymsza, Maria Dąbrowska, Tadeusz Bocheński, Kornel Makuszyński, Bolesław Leśmian, Melchior Wańkowicz, Tadeusz Gronowski. Witold Gombrowicz również bywał w SiMie i co zupełnie niezaskakujące stał się bohaterem skandalu obyczajowego. Pewnego razu miał zaproponować kelnerce – swoją Ferdydurkę. Ta oburzona i z płaczem poskarżyła się na bezwstydnika w kuchni i na nic zdały się tłumaczenia, że to tytuł książki… choć z Gombrowiczem nie byłoby to takie oczywiste. W SiMie organizowano liczne inicjatywy artystyczne – konkursy recytatorskie, wieczory literackie, wystawy obrazów, rzeźb i grafik, a nawet prekursorskie pokazy mody przygotowane wyłącznie przez polskich projektantów.

Żółta loża

Jednym ze stałych bywalców SiMu był oczywiście Zdzisław, który upodobał sobie żółtą lożę. W niej też najczęściej przesiadywała sama właścicielka z siostrzenicą Basią Sikorską. Co najciekawsze, to fakt, że kawiarnia nie miałaby swojej nazwy, gdyby nie Kleszczyński. To jego pomysł wygrał w towarzyskim konkursie. Jak wspomina w swojej książce Arciszewska, przy tworzeniu nazwy jej przyjaciel kierował się – wspólnym nam obojgu kultem sztuki i moją intencją, aby lokal stał się ośrodkiem jej popierania i propagowania; z drugiej strony przemycił w ten sposób komplement dotyczący mojego sposobu ubierania się. Najczęściej redaktor odwiedzał kawiarnię na poranną kawę w drodze do Kuriera Warszawskiego. Według Arciszewkiej był niepoprawnym romantykiem, doskonałym psychologiem i interesował sobą kobiety. Gdy przygotował odczyt Miłość przez duże M musiał go kilkukrotnie powtarzać. To właśnie w SiMie Kleszczyński dał też swój najlepszy publiczny występ podczas jednego z autorskich wieczorów, który rozpoczął od… mowy pogrzebowej wygłoszonej na własną cześć.

Pokaz mody w SiMie, 1938 r. (źródło: NAC)

Gdy odchodzi poeta

Z pewnością jeszcze wtedy Kleszczyński nie mógł się spodziewać, że występem w SiMie niejako przepowiada swoją przyszłość. Zofia Arciszewska o jego chorobie dowiedziała się nagle. Pisarz mieszkał już wtedy u swoich przyjaciół pod Warszawą. Prawdopodobnie przeprowadzka była związana z problemami finansowymi, gdy ten podpadł w niełaskę urzędu skarbowego, który zaczął prześwietlać jego podatki.[14] Na domiar złego oboje z żoną zaczęli chorować. Ziuta na serce, a Zdzisław na niezdiagnozowaną wtedy chorobę. Był bardzo słaby i świadomy swojego beznadziejnego położenia. Wkrótce trafił do lecznicy św. Józefa przy ul. Emilii Plater, a Ziuta przeprowadziła się do Arciszewskiej, która pomagała jej w opiece nad mężem. Do ostatniej chwili Kleszczyński się modlił i wierzył w przyjście cudownego znachora, który wybawiłby go od nieuniknionego. Leukemia lub jak podają inne źródła uremia, okazały się nieubłagane. Poeta zmarł 6 kwietnia 1938 roku, trzymając za rękę Arciszewską. Ziuta była zdewastowana psychicznie tym wydarzeniem. Na pogrzebie była nieprzytomna. Za trumną prowadził ją Franciszek Arciszewski i redaktor Konrad Olchowicz. Pewnego dnia wyznała swojej przyjaciółce, że Zdzisław odwiedził ją we śnie i oznajmił, że za nią czeka… Józefa Ziuta Kleszczyńska zmarła 28 kwietnia 1938 roku, zaledwie kilka tygodniu po mężu. Zofia zamknęła jej strudzone oczy. W hołdzie zmarłemu pisarzowi Wacław Grubiński zorganizował w SiMie wieczór poezji Kleszczyńskiego.

Portret Z. Kleszczyńskiego wykonany przez Jana Rysia, 1938 r. (źródło: NAC)

Poeta o zwiniętych skrzydłach

Zdzisław Kleszczyński stał się ofiarą samego siebie. Gdy w 1913 roku wierszem Książe wygrał konkurs Tygodnika Ilustrowanego przebojem wszedł na literackie salony. Miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, a już mierzył się z poważnymi zamówieniami i propozycjami. Gdy ożenił się z Ziutą przysiągł sobie, że niczego im w życiu nie zabraknie. Pracy nigdy mu nie brakowało, a przy tym nie potrafił jej odmawiać. Był redaktorem naczelnym ilustrowanego tygodnika Radio. Prawdopodobnie jego artykuły pojawiły się we wszystkich możliwych czasopismach, bo pisał na każdy temat, w każdym stylu i dla każdej redakcji. Sztychy w Kurjerze Warszawskim, opowiadania o lataniu samolotem w Locie Polskim i nowelki w Teatrze i Życiu Wytwornym. Piekielna łatwość tworzenia stała się jego przekleństwem. Przegapił moment, gdy utknął w błędnym kole banalnych tekstów, których krótkie terminy realizacji, napędzały młyńskie koło przyjemności. W jednej z przedwojennych gazet przeczytałem recenzję tekstu Kleszczyńskiego, której autor podsumował – jego twórczość pozbawiona jest głębszej myśli. I niestety w wielu wypadkach trzeba się z tą opinią zgodzić, ale nie dlatego jakoby Kleszczyński był słabym pisarzem. Był bardzo dobry! Problem w tym, że nie miał czasu na swój talent i nie pozostawił po sobie godnego literackiego pomnika na miarę swoich możliwości. Najpełniej tragiczny sukces Kleszczyńskiego ujął Piotr Grzegorczyk – pogoń za dużymi zarobkami, powodowana rozrzutnością, sprawiała, że naglony zamówieniami, pisał i drukował za wiele i za pospiesznie. Prowadziło to nierzadko do szkicowości, retoryki, powierzchowności, przy braku koncentracji i głębszej refleksji.[15]

Wiem wprawdzie równie dobrze, jak i najzimniejszy cynik, że Raidy rodzą się poniekąd z rywalizacji firm, usiłujących sprzedać korzystnie jak największą ilość maszyn; ale firmy — firmami. Niema firm po starcie! Są tylko ludzie i maszyny, idące na podbój tajemniczego szlaku! Z. Kleszczyński, Ludzie i maszyny, Auto z 20 lipca 1925

Źródła:

[1] Zdzisław Kleszczyński, Muza w Aucie, Auto, Nr 5 / 1925

[2] Antoni Bogusławski, Poeta o zwiniętych skrzydłach, „Wiadomości”, Londyn, 1946

[3] Paweł Dunin-Wąsowicz, Trzykroć powieściowi, „Stolica”, nr 1-2 / 2020

[4] tamże

[5] Antoni Bogusławski, Poeta o zwiniętych skrzydłach, „Wiadomości”, Londyn, 1946

[6] Zdzisław Kleszczyński, Sztych Dla Gizeli, Kurjer Warszawski: wydanie wieczorne, 198 / 1935

[7] Jadwiga Jaworska, Z moich wspomnień o Zdzisławie Kleszczyńskim, „Wiadomości” (Londyn), 1967

[8] Triumf Warszawianki w turnieju o szarfę „Miss Polonji”, „Express Poranny”, nr 28 /1929

[9] Włodzimierz V. Popławski, Wspomnienie o Zdzisławie Kleszczyńskim. Do redaktora „Wiadomości”, „Wiadomości” (Londyn), 1967

[10] Witold Henryk Paryski, Zofia Radwańska-Paryska, Wielka encyklopedia tatrzańska, Poronin, Wydawnictwo Górskie, 2004

[11] Zdzisław Kleszczyński, One na raidzie…, Auto, nr 7 / 1926

[12] Zdzisław Kleszczyński, Od Startu do Finishu, Auto, nr 7 / 1928

[13] Tragiczny powrót z Morskiego Oka, „Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 171 / 1930

[14] Antoni Bogusławski, Poeta o zwiniętych skrzydłach, „Wiadomości”, Londyn, 1946

[15] Mariusz Szczygieł, Antologia polskiego reportażu XX wieku. Tom 3, Wołowiec, Wydawnictwo Czarne, 2015