Małżeństwo Grętkiewiczów z pewnością można określić jako przedwojenne power couple. Ona, piękna i odnosząca olimpijskie sukcesy sportsmenka, ulubienica tłumów. On, zręczny przedsiębiorca i stały bywalec imprez automobilowych, który po ulicach Łodzi jeździł Bugatti. To historia o wielkiej miłości z motoryzacją w tle!

Reklama prasowa szkoły Franciszka Grętkiewicza (źródło: Wojewódzka Bibliotek w Łodzi)
Kursy Kierowców dla pań i panów
Od momentu odzyskania niepodległości aż do września 1939 roku przepisy dotyczące ruchu drogowego w II RP były kilkukrotnie nowelizowane. Na przestrzeni lat jedno nie uległo zmianie – aby móc prowadzić pojazd mechaniczny obowiązkowe było posiadanie uprawnień. Ustawodawca wprowadził podział na prawo jazdy zawodowe oraz niezawodowe. W obu tych przypadkach należało udać się na kurs i pozytywnie zdać egzamin teoretyczny (ze znajomości konstrukcji pojazdu i działania jego organów) oraz praktyczny, odbywający się na ulicach miasta w obecności komisji. Umiejętności szlifowano na kursach kierowców. Jedną z takich szkół jazdy w latach 1928-1939 prowadził w Łodzi Franciszek Grętkiewicz. Swoją ofertę koncesjonowanych kursów kierowców samochodowych kierował zarówno do pań jak i panów. Na przestrzeni lat funkcjonowało kilka adresów jego działalności. Jak wynika z zachowanej korespondencji, najwcześniej, bo od 1928 roku był to adres przy ul. 6-go Sierpnia 18. Od 1929 roku szkoła mieściła się przy al. Kościuszki 21. Jak dowiemy się natomiast z reklam prasowych z 1931 roku, na kursy trzeba było udać się na ul. Piotrkowską 111. Finalnie w 1938 roku powstała największa placówka dydaktyczna z własnymi warsztatami przy al. Kościuszki 68. Szkoła Grętkiewicza uchodziła za największą w regionie i jedną z najnowocześniejszych w całym kraju. Przez 10 lat miała wyszkolić aż 5400 kierowców! Warto jednak podkreślić, że nie była najstarszą i jedyną w naszym mieście. Pierwsza prawdopodobnie była szkoła jazdy W. Woyna i S-ka mieszcząca się przy ul. Piotrkowskiej 91. W Łodzi funkcjonowały również osobne kursy dla żydów.

Dokument ze szkoły Franciszka Grętkiewicza, 1934 (źródło: archiwum rodziny Grętkiewiczów)
Złoty grosz
Franciszek Grętkiewicz był człowiekiem przedsiębiorczym i obrotnym. W warsztatach znajdujących się na terenie szkoły naprawiał samochody sportowe. W tym pomagał mu jego brat Stanisław, który podczas rajdów asystował Franciszkowi jako mechanik. Dodatkowe znajomości wśród łódzkich elit, fabrykantów i wojskowych zapewniała pomoc w sprowadzaniu z zagranicy samochodów. Nie mam wątpliwości, że główny bohater tego artykułu musiał znać adwokat Irenę Brodzką, czy Harrego Eiserta. Prowadzone biznesy uczyniły Grętkiewicza zamożnym człowiekiem, o którym często pisała lokalna prasa. Swojej ukochanej żonie w ramach prezentu ślubnego podarował dom przy ul. Kilińskiego 24 w Pabianicach, a w jego prywatnym garażu na przestrzeni lat pojawiły się takie samochody, jak DKW, Bugatti, Oldsmobil, Austro-Daimler i Fiat 1500.

XII Międzynarodowy Rajd Automobilklubu Polski, 1939. Franciszek Grętkiewicz przy swoim Fiacie 1500 (źródło: NAC)
Olimpijka z Pabianic
Jadwiga Wajsówna była ładną i utalentowaną lekkoatletką z Pabianic. Jako pierwsza kobieta na świecie rzuciła dyskiem ponad 40m. Przez kolejne lata aż ośmiokrotnie biła własny rekord. Była kilkukrotną Mistrzynią Polski w różnych dyscyplinach lekkoatletycznych w tym dziesięć razy w rzucie dyskiem, sześć razy w pchnięciu kulą i po trzy razy w skoku wzwyż i skoku w dal z miejsca. Na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles w 1932 roku wywalczyła brąz w rzucie dyskiem, a cztery lata później na Igrzyskach w Berlinie zdobyła srebro w tej samej dyscyplinie. Przyjaźniła się z biegaczem Januszem Kusocińskim, złotym medalistą z Igrzysk w Los Angeles oraz srebrną medalistką z Berlina – Stanisławą Walasiewiczówną. Sukcesy sportowe przyczyniły się do tego, że Jadźka, jak nazywała ją prasa, była naprawdę popularna. Niech świadczy o tym fakt, że wracającą z Olimpiady w Berlina lekkoatletkę witały prawdziwe tłumy zgromadzone na dworcu kolejowy w Łodzi. Swoje wspomnienia opublikowała w wydanej w 1954 roku książce Z dyskiem przez świat. Dwa lata wcześniej fragmenty tych wspomnień, jeszcze przed ocenzurowaniem, można było przeczytać w kilku odcinkach na łamach Dziennika Łódzkiego.

Jadwiga Wajsówna podczas letnich Igrzysk Olimpijskich w Berlinie, 1936 (źródło: NAC)
Prezent na całe życie
Nie od dziś wiadomo, że sportowcy wykorzystywani są przez kluby i związki sportowe do promowania przedsięwzięć propagandowych. W 1938 roku nie było inaczej i Jadwiga, namówiona przez działaczy sportowych, wzięły udział w charytatywnych zawodach skijöringowych. Odbyły się one w alejkach parku Poniatowskiego w Łodzi. Był to pierwszy raz gdy Wajsówna miała na nogach narty, nie wspominając o tym, że po zimowej arenie ciągnął ją motocykl. Ewidentnie nie robiło to na niej wrażenia, bo podczas przejazdów miała poganiać swojego woźnicę, bo ten zbyt wolno i ostrożnie jechał. Jadźka zajęła drugie miejsce dostając od organizatorów kwiaty, flakon perfum oraz abonament na naukę jazdy w renomowanej łódzkiej szkole Franciszka Grętkiewicza. Sama nie zamierzała nigdy zrobić uprawnień, bo ze sportowej pensji nawet nie marzyła o samochodzie, ale uległa namowom znajomych i zapisała się na kurs.

(źródło: Wojewódzka Bibliotek w Łodzi)
Grętkiewicz się zakochał!
W ten sposób skrzyżowały się losy naszych bohaterów. Zakochał się we mnie na zabój! – wyznała po latach Jadwiga w personalnej rozmowie z dziennikarzem Romanem Kubiakiem. Po zajęciach Grętkiewicz osobiście odwoził ją motocyklem lub samochodem do domu w Pabianicach. Ona sama potrzebowała nieco więcej czasu, aby przekonać się do o wiele starszego mężczyzny. Mimo rodzącego się uczucia Wajsówna ukończyła kurs i zdała egzamin na amatorskie prawo jazdy. Możliwe jednak, że sam Grętkiewicz przykładał się bardziej do amorów niż do nauki, bo Jadwiga wspominała to następująco: Po ośmiu próbnych jazdach stanęłam do egzaminu. Jak na złość wybrano trudne ulice, najbardziej ruchliwe i wąskie. Gdy zdawałam z teorii, na pytanie, kiedy mi wolno jeździć chodnikami – odpowiedziałam, że tylko wówczas gdy tego nie widzi policjant. Na 17 pytań była to najgorsza odpowiedź.

Jadwiga i Franciszek (źródło: archiwum rodziny Grętkiewiczów)
Na dobre i na złe
Z pewnością Jadwiga i Franciszek byli sobie bardzo oddani. W swoich wspomnieniach lekkoatletka opisywała pewne zawody w Bydgoszczy. Była wtedy bardzo chora, do czego przyczyniły się zimowe treningi. Miała gorączkę 38,6° i leżała w łóżku. Jednak działacze zmusili ją do wzięcia udziału w Polsko – Niemieckim sparingu. Na wpółprzytomna Wajsówna pojechała do Bydgoszczy z Franciszkiem i trenerem Marciniakiem. Na miejscu wywalczyła drugie miejsce rzucając, jak sama wspominała, tyle ile miała stopni gorączki, czyli 38 metrów i kilka centymetrów. Po czym zemdlała. Trzy dni spędziła w hotelowym łóżku, aż była w stanie wrócić do Pabianic. Oczywiście nieustannie czuwał nad nią zakochany Franciszek i jej przyjaciółka. Po powrocie do domu przyszły mąż zabiegał o sprowadzenie do Pabianic lekarzy, którzy natychmiast zdiagnozowali poważną infekcję płuc i zalecili niezwłoczny transport do szpitala.

Franciszek odbiera Jadwigę ze szpitala (źródło: NAC)
Prześwietlenie płuc zadecydowało o dalszym mym losie. Zapadła decyzja: wyjazd do Krynicy. Na kilka dni przyjechałam do Pabianic. Fizycznie nie czułam się dobrze, a mając zamiłowanie do czystości, zabrałam się do froterowania podłóg. I oto ku memu wielkiemu zdziwieniu w drzwiach ukazał się Grętkiewicz. Zdębiałam. W ręku trzymał bukiet kwiatów i nic do mnie nie mówił. Zdecydowanym krokiem skierował się od razu do pokoju rodziców. Domyśliłam się o co chodzi. Czułam, że płonę rumieńcem i… że lepiej będzie dokończyć froterowania. I tak na palcu moim znalazł się zaręczynowy pierścionek. Matka nie bardzo chciała, żebym wyszła za mąż za Franciszka. Był o 17 lat starszy ode mnie, ale ostatecznie głos decydujący należał do mnie.

Jadwiga po wyjściu ze szpitala (źródło: NAC)
W Łodzi królowało Bugatti
Grętkiewicz z pewnością był prawdziwym pasjonatem motoryzacji. Na przestrzeni lat brał udział w wielu rajdach, wyścigach i zjazdach gwieździstych. Był stałym bywalcem zarówno imprez zimowych w Zakopanem, jak i walczył o puchar Bałtyku. Niestety oprócz tabel z wynikami i skąpymi notatkami prasowymi nie zachowały się dłuższe wspomnienia samego Grętkiewicza z rywalizacji i wyjazdów. Ale z pomocą przychodzi nam Głos Poranny, którego dziennikarz miał okazję spędzić trochę czasu z Grętkiewiczem w jego Bugatti podczas wyścigu płaskiego na trasie Lutomiersk – Aleksandrów. Z jednego z artykułów opublikowanych w porannej gazecie dowidzieć się możemy, że Grętkiewicz w łódzkich wyścigach startował białym Bugatti z ośmiocylindrowym silnikiem. Dziennikarz miał okazję przejechać się z pabianickim automobilistą w jednej z prób prędkości, która wywarła na nim tak ogromne wrażenie, że ten żartobliwie zadeklarował jeżdżenie dorożką przez kolejne dni. Tłumaczył to tym, że zamiast 80 koni w Bugatti wolałby jednego… żywego. Rywalizację w kategorii wyścigowej w wyścigu płaskim w Łodzi w 1929 roku wygrał Stanisław Szwarcsztajn również jadący Bugatti.

Uczestnicy XII Międzynarodowy Rajd Automobilklubu Polski, 1939. Widoczni od lewej: Jerzy Strenger, Franciszek Grętkiewicz, Wojciech Kołaczkowski i Jan Ripper (źródło: NAC)
1240 km w jedną dobę
Wiem z pewnością, że ilekroć będę pił szampana, czy to będzie za kwadrans, czy za rok lub 5 lat zawsze pierwszy toast wniosę za zdrowie p. Grętkiewicza i jego Oldsmobila – tymi słowami dziennikarz Głosu Porannego zakończył siedmioodcinkową relację pt. 1240 kilometrów w ciągu jednej doby. Były to wspomnienia z podróży Oldsmobilem na zjazd gwieździsty do Łodzi, który odbywał się w dn. 11-12 maja 1929 roku. Samochód należał oczywiście do Grętkiewicza, a z relacji dowiedziałem się między innymi, że Franciszek był niezmordowanym kierowcą. Trasa rozpoczęła się w Łodzi przy al. Kościuszki 21, gdzie mieściła się szkoła Grętkiewicza. Pomimo startu o bardzo wczesnej porze, na miejscu zjawiło się kilkuset kursantów, aby dopingować swojego nauczyciela. Następnie trasa wiodła przez Poznań do Gdańska i z powrotem do fabrykanckiego miasta. W Oldsmobilu oprócz dziennikarza był jeszcze Stanisław, brat Franciszka oraz jeden z instruktorów z jego szkoły. Mimo tak silnej obsady Franciszek w trakcie tej całodobowej wyprawy prowadził osobiście. Był wytrawnym kierowcą, lubiącym wyzwania i odnajdującym się w roli kierownika. Nie tracił zimnej krwi, gdy na drogę wyskakiwały zwierzęta gospodarcze, a gdy trzeba było wymienić kichę sam zakasał rękawy do pracy. Nawet po przebyciu długodystansowej próby ani myślał o odpoczynku… do Łodzi na zjazd gwieździsty ekipa dotarła wcześnie rano następnego dnia, a Franciszek od razu zadeklarował, że wieczorem będzie jeszcze prowadził zajęcia w swojej szkole.

Fragment relacji z rajdu. Głos Poranny, 1929, nr 101 (źródło: Wojewódzka Bibliotek w Łodzi)
Hej wesele!
Bez wątpienia samochody i motocykle były ogromną miłością Franciszka, ale w jego sercu już od dawna królowała Jadźka. 7 stycznia 1939 roku w kościele św. Mateusza w Pabianicach wybrzmiało sakramentalne – tak! Ślub Grętkiewiczów był jednym z największych w historii miasta i czytając doniesienia prasowe, aż chciałoby się tam być! Panna Młoda miała 27 lat, a Pan Młody 44 lata. Ceremonia zaślubin przyciągnęła do kościoła blisko 10 000 gapiów, co spowodowało zablokowanie pobliskiego ruchu tramwajowego. Wśród rzeszy fanów lekkoatletki byli również zmotoryzowani przyjaciele Grętkiewicza, wtedy piastującego funkcję prezesa Łódzkiego Klubu Motocyklowego. Na uroczystość przyjechało kilkadziesiąt samochodów i jednośladów. W Głosie Porannym przeczytamy – motocykliści wjechali do Pabianic w sile około 100 maszyn. Jako miejsce zbiórki wyznaczyli sobie dom panny młodej. Przy akompaniamencie klaksonów i warkocie maszyn młoda para udała się czerwonym samochodem Grętkiewicza do kościoła. Po ceremonii Para Młoda udała się do domu przy ul. Kilińskiego 24. Co ciekawe, gdy Wajsówna przebywała w Krynicy, lecząc zapalenie płuc, z jej pokoju skradziono pierścionek zaręczynowy i podręczną bieliznę.
Z Pabianic przeniosłam się do Łodzi. Posagiem moim były zdobyte przeze mnie nagrody i dyplomy. Spośród licznych nagród wyróżniała się kuta w brązie „Dziewczynka ze skakanką”. Była to główna nagroda państwowa, przeznaczona dla najlepszego sportowca Polski.
Okupacyjna rzeczywistość
Po niespełna ośmiu miesiącach od hucznej uroczystości życie Grętkiewiczów, jak i milionów Polaków, załamało się. Nastał okres niemieckiej agresji i okupacji. Franciszek został powołany do wojska do kolumny samochodowej, ale ostatecznie do niej nie trafił. W tym czasie (1939) na świat przyszedł ich pierwszy syn Andrzej. W mieście zaczęły się przeszukania domów, wywózki do przymusowej pracy, głód i terror. Grętkiewicz dorabiał pracując w garażu samochodowym. Beznadziejna sytuacja w okupowanej Łodzi zmusiła ich do wyjechania do Warszawy, gdzie Franciszek dostał pracę w straży pożarnej. Był to również okres prześladowań sportowców. W bestialski sposób zamordowano olimpijczyka Janusza Kusocińskiego. W październiku 1941 roku na świat przyszedł ich drugi syn Maciej.

Jadwiga i Franciszek z synami (źródło: archiwum rodziny Grętkiewiczów)
Łapanka
Pewnej nocy do warszawskiego mieszkania Grętkiewiczów zapukało Gestapo. Rozpoczęło się przeszukanie. Zaskoczone małżeństwo dostało polecenie, aby dzieci oddać sąsiadom. Zostali aresztowani. Dokładne przyczyny aresztowania nie są znane. Wśród wielu teorii prawdopodobną wydaje się ta proponowana przez Romana Kubiaka. Wajsówna miała brata Stanisława, który przed wojną sympatyzował z polskimi narodowcami. Wraz z kolegami znalazł się nawet przed sądem w Pabianicach oskarżony o noszenie mieczyków Chrobrego. Z zarzutów został oczyszczony, co nie zmienia faktu, że rodzina Wajsów prawdopodobnie znalazła się na liście polskich narodowców, których co do zasady należało aresztować i przesłuchać.

Franciszek z synem (źródło: archiwum rodziny Grętkiewiczów)
„Wreszcie najedliśmy się do syta”
Pobyt w więzieniu przy al. Szucha dla obojga był bardzo ciężki. Jadwiga wspominała, że pierwszy raz w życiu została tak dotkliwie pobita. Straciła zęby. Przez cały pobyt w areszcie jadła kaszę z mlekiem co dodatkowo wpłynęło na jej fatalny stan zdrowia. Najgorzej aresztowanie i brutalne przesłuchania zniósł Franciszek, któremu odbito nerki. Po zwolnieniu z gmachu gestapo dostał wylewu. Zaczął tracić wzrok, nie był w stanie pisać, ani czytać. Po upadku powstania, w którym Wajsówna aktywnie brała udział i budowała umocnienia, małżeństwo przeniosło się do Bochni. Przez pół roku Jadwiga ciężko pracowała w piekarni, aby utrzymać rodzinę. Stamtąd, na początku marca 1945 roku, pod plandeką zdezelowanej ciężarówki, rozpoczęli tułaczkę w rodzinne strony. Nie mogli ponownie zamieszkać w swoim własnym domu przy ul. Kilińskiego w Pabianicach, bo ten zajmowali dzicy lokatorzy. 24 marca 1945 roku, Franciszek Grętkiewicz zmarł w mieszkaniu swojego brata Stanisława w Łodzi. Po wojnie Jadwiga z dziećmi wróciła do Pabianic. Rozpoczęła pracę w księgowości łódzkiej Centrali Tekstylnej i na nowo zajęła się sportem. Ważyła wtedy zaledwie 58 kilogramów i jak sama wspominała – Miecia Moderówna, mistrzyni w biegach, nie poznała mnie na pabianickiej ulicy. W 1947 roku ponownie wyszła za mąż. Zmarła 1 lutego 1990 roku.

Jadwiga podczas Międzynarodowych Zawodów Lekkoatletycznych w Krakowie, 1937 (źródło: NAC)
Podziękowania dla p. Marka Grętkiewicza za poświęcony czas oraz przekazane materiały.