W czerwcu 1957 roku dwóch śmiałków wyruszyło spod Pałacu Kultury i Nauki na wyprawę dookoła świata. Za kierownicą Warszawy przejechali 30 000 km, a ich podróż zakończyła się dyplomatycznym skandalem.
Kim jest podróżnik? Przecież zarówno Roald Amundsen, który swoim heroicznym wyczynem z 1911 roku jako pierwszy człowiek w historii dotarł do Bieguna Południowego, jak i influencerka przemieszczająca się pierwszą klasą pomiędzy kolejnymi egzotycznymi hotelami, mogliby wpisać w swoim instagramowym biogramie – traveler. Podróżnikiem nie zostaje się wyłącznie narażając swoje życie i umartwiając się w drodze do obranego celu, ale w momencie, w którym zaczynamy marzyć o zbadaniu nieznanego nam świata. I o tym jest ta historia!
MARZYCIELE Zygmunt „Zet” Rzeżuchowski był marzycielem. Przez całe życie zbierał materiały na książkę, której nigdy nie wydał. Kochał przygody, podróże i ryzyko. Współpracował kolejno z „Ekspresem Wieczornym” i Agencją Publicystyczno-Informacyjną. Na początku lat 60. XX w. stał się pionierem „małej gastronomii” prowadząc budkę z kiełbaskami na warszawskim dworcu Ochota. Zmarł w 2014 roku. Nigdy nie wziąłby udziału w przygodzie swojego życia, gdyby na jego drodze nie pojawił się inny marzyciel i rządny przygód dziennikarz popularnej w PRL-u popołudniowej gazety „Express Wieczorny”, który był inicjatorem objechania świata samochodem. Ryszard Sługocki – publicysta, podróżnik, dyplomata i wykładowca akademicki. W kolejnych latach był radcą prasowym Delegacji Polskiej w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli w Wietnamie, pełnił obowiązki naczelnika Wydziału Afrykańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, był I sekretarzem ds. prasy Ambasady w Algierii, a nawet ambasadorem w Damaszku.
„Temperaturę w blaszanym pudle podnosiły dodatkowo zaciekłe spory między mną a Zetem. Podczas podróży ujawniała się całkowita sprzeczność poglądów na wszystko – od preferencji kulinarnych do poglądów filozoficznych. Przeważnie więc jechaliśmy w milczeniu, nadęci i obrażeni na siebie, z głębokim przeświadczeniem, że ten drugi to bufon i kretyn. Jednakże zacietrzewienie i słowna agresja nie przeszkadzały nam podejmować wysiłków i starań mających umożliwić dalszą jazdę. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że jeden bez drugiego sobie nie poradzi i że jeśli się pokłócimy, to wyprawę trzeba będzie przerwać. Łączyło nas zrozumienie tej zależności. Wobec wszelkiego rodzaju zagrożeń tworzyliśmy wspólny front i wspieraliśmy się. Na zewnątrz uchodziliśmy za zgraną parę przyjaciół, takich, co jeden za drugiego w ogień skoczy.”
BEZ PLANU Jak sam napisał o całym przedsięwzięciu Ryszard Sługocki „ta podróż nie miała szans się odbyć, a jej uczestnicy wrócić cało i zdrowo.” Najsilniejsza zdecydowanie była chęć samego wyjazdu i podróż dookoła świata. Poza tym nie było żadnych pewników. Brak samochodu, niedobory w wyposażeniu, trasa dosłownie zaplanowana kredką na globusie bez rozeznania co do stanu lokalnych dróg, niedokończone formalności wizowe… wszystko załatwiano doraźnie i na łapu capu. Mimo początkowych zapewnień o wsparciu ze strony redakcji „Expressu Wieczornego” słabło ono z każdym dniem, aż do momentu, w którym wyjazd właściwie stał się niemożliwy. Dopiero zdobyty fortelem podpis w pamiątkowej książce ówczesnego Prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza, życzącego podróżnikom powodzenia w eksploracji świata, odwrócił marny los wyprawy. Ten jeden symboliczny akt łask zmienił wszystko. Nagle znalazła się Warszawa 200, którą za zgodą ministerstwa i w drodze wyjątku, zakłady FSO mogły sprzedać redakcji popołudniowej gazety. Bagażnik wypełniły części zamienne i podarowane konserwy. Nawet komenda MO zaopatrzyła podróżników w dwa pistolety VIS na wypadek nieoczekiwanych problemów.
DZIEWIĘĆ ŻYĆ Trasa wyprawy „Expressem przez świat” wiodła spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie przez Czechosłowację, Austrię, Węgry, Jugosławię, Bułgarię, Turcję, Iran, Afganistan, Pakistan, Indie i Birmę aż do Chin. U naszych najbliższych sąsiadów podróżnicy zostali przyjęci z najwyższymi honorami i gdyby nie stanowcza decyzja o wyruszeniu w dalszą drogę, już w Czechosłowacji zeszliby na marskość wątroby. Wiedeń okazał się równie zachwycający jak ten zapamiętany przez Irenę Brodzką podczas jej podróży przez Europę Środkową w 1937 roku. Jednak kilka przygód mogło mieć tragiczne zakończenie. Na przykład w drodze do Kandaharu podróżnikom skończyło się paliwo, co zmusiło ich do egzystowania przez trzy dni na pustynnym bezdrożu. Przed piekielnym gorącem w ciągu dnia chowali się w wygrzebanych jamach pod autem, a w potwornie zimne nocy kłębili się w kabinie świętej krowy – jak później nazwali swoją Warszawę. Braki płynów w organizmie uzupełniali… wodą z chłodnicy. Sytuacja była naprawdę dramatyczna. Dopiero przejeżdżająca przez przypadek ciężarówka – sklep uratowała ich od powolnej śmierci w zapomnieniu. Ale nie tylko natura była przeciwko nim. W Stambule Sługockiemu grożono nagłą śmiercią od ciosu śrubokrętem, gdyby ten zdecydował o niezapłaceniu haraczu za swoje życie. Należy wspomnieć, że w Turcji w tym czasie noszenie noży było zakazane, dlatego nawet nadobni przestępcy używali narzędzi zastępczych w imię przestrzegania prawa. Do najpoważniejszego incydentu doszło na Drodze Birmańskiej, gdzie załoga została pojmana przez bojówkarzy niezależnego państwa Szan. Samochód i bagaże rozgrabiono i częściowo spalono, a podróżnicy zostali przywiązani do bambusowych pali, gdzie mieli oczekiwać na poranne rozstrzelanie. Wszystko przez flagę Birmy powiewającą na ich samochodzie. Do egzekucji jednak nie doszło, a przynajmniej nie na Polakach. Bojówkarze położyli się pokotem po niespodziewanej interwencji wojsk birmańskich pod dowództwem generała Tse.
KOBIETY, WHISKY I POKER Obcowanie z bronią, brawurowe ucieczki, porwania i luksusowy samochód rodzimej produkcji do zadań specjalnych… gdyby tę historię pisał Ian Fleming z pewnością dodałby jeszcze kilka uzupełniających atrybutów. Zdarzało się, że na cześć podróżników były przygotowywane suto zakrapiane bankiety w placówkach dyplomatycznych – nawet w tych, w których alkoholu być nie powinno. W Kabulu napoje wyskokowe pojawiły się na stołach dopiero po upewnieniu się przez pracowników placówki, że gorliwi wyznawcy islamu poszli już słodko spać. Ale nawet taka konspiracyjna impreza mogła skończyć się aferą, bowiem niektórzy przedstawiciele afgańskiej dyplomacji z rautu wyszli w takim stanie, że musieli zostać odstawieni bezpośrednio pod drzwi własnych domów. Jeden z nich postanowił wyskoczyć z pędzącego samochodu. Na szczęście bez większych obrażeń dotarł do domowej oazy. Brzęczący lód w szklance z whisky, jak i Wyborowa w kieliszkach, pojawiały się niezwykle często podczas całej wyprawy. Takim okolicznościom sprzyjały wszelkie karciane gry. Nader często Rzeżuchowski ogrywał dyplomatów w brydża i pokera pozyskując w ten sposób zaskórniaki na dalszą podróż. Oczywiście nie zabrakło też pięknych kobiet, które ulegały urokowi niestrudzonych podróżników, a i oni nie byli obojętni na wdzięki napotykanych dam. Bez względu na to czy były to mężatki poszukujące przygód, kobiety pracujące w najstarszym zawodzie świata, czy prezenty… W wiosce Mongyu, niedaleko chińskiej granicy, każdy z podróżników, po obfitej kolacji wydanej na ich cześć i pokazach tańca, otrzymał od komendanta o imieniu Kelly po dwie tancerki. Dostojnik tłumaczył, że jest to lokalna tradycja i w dobrym tonie jest nie odmawiać spędzenia nocy z miejscowymi pięknościami. Protestów nie składano. W przypadku Sługockiego jeden z flirtów skończył się nawet romansem z tłumaczką z Teheranu, a ich płomienny pocałunek zakończyły się na dywanie polskiej ambasady. A to zaledwie ułamek rozrywkowego dziennika podróży!
GORYCZ „Expressowa wyprawa” to historia piękna, ale nie da się ukryć, że z gorzkim posmakiem. Już na etapie przygotowań piętrzyły się liczne problemy, a wyjazd wielokrotnie stawał pod znakiem zapytania. Obraz mijanych miast i ludności często nie napawał optymizmem. Głęboko dotykały opisy z Indii, gdzie życie biedoty zaczynało się, trwało i kończyło się na tej samej brudnej ulicy, często pod wysokimi murami luksusowych rezydencji. Na swojej drodze podróżnicy poznali wielu Polaków, jak na przykład Stanisław Bujakowski, czy Wojciech Żukrowski, którzy głównie z przyczyn politycznych wyjechali z kraju po wojnie lub jeszcze w jej trakcie, bez możliwości powrotu do utęsknionej ojczyzny. Należy pamiętać, że była to końcówka lat 50. XX wieku i za każdą tą historią stały dramaty rodaków spragnionych informacji o kraju nad Wisłą. Bujakowski był postacią szczególnie barwną, bowiem w latach 30. XX w. wraz z żoną Haliną wybrali się w podróż poślubną motocyklem na trasie Druskieniki – Szanghaj. Wspomnienia z tej przygody zostały opisane w książce „Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936” .
WARSZAWA Jeszcze w trakcie podróży, z różnych powodów, dochodziło do spięć, które doprowadziły ostatecznie do tego, że po powrocie do kraju Ryszard i Zygmunt nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Bohaterowie tej historii nie doczekali się rozpoznawalności i sławy takiej jak Czechosłowacki duet podróżników Jiří Hanzelka i Miroslav Zikmund, których Tatra jest dobrem narodowym prezentowanym na wystawie w Narodowym Muzeum Techniki w Pradze. Takiego losu nie podzieliła wyprawowa Warszawa. Po powrocie do kraju okazało się, że auto nigdy nie zostało opłacone przez „Express Wieczorny”, który był dłużny FSO ok. 63 000 złotych. Sama fabryka również w głębokim poważaniu miała odzyskanie samochodu, choćby do przeprowadzenia badań lub zachowania dla potomnych. Warto wspomnieć, że 200-tka pokonała ponad 30 000 km bez większych awarii! Najczęściej psuły się opony i w zasadzie nic poza tym, a był to wóz zupełnie seryjny. Jedyną modyfikacją był dodatkowy zbiornika paliwa. Finalnie redakcja sprzedała z zyskiem samochód warszawskiemu taksówkarzowi i słuch o nim zaginął.
POWRÓT Słuch miał również zaginąć o samej wyprawie. Wściekli działacze PRL dołożyli wszelkich starań, aby przedsięwzięcie popadło w zapomnienie, czym chciano uniknąć skandalu dyplomatycznego. Gdy podróżnicy przekroczyli chińską granicę, okazując ważne wizy wydane przez ambasadę w Warszawie, zostali natychmiast aresztowani. Okazało się, że obcokrajowcy nie mogę sami i tym bardziej własnym autem podróżować po terytorium Chińskiej Republiki Ludowej. Dodatkowo Ryszard i Zet zostali oskarżeni o „obrazę wielkiego narodu chińskiego”. Gdy odmówiono im jakiegokolwiek kontaktu z ambasadą podjęli głodówkę, która została uznana za policzek wymierzony w komunistyczny rząd. Po trzech tygodniach w niewoli, za sprawą dyplomatów z Pekinu udało się ich uwolnić z więzienia. Jednak był to definitywny koniec wyprawy, mimo tego, że wizy do Japonii i USA były już gotowe. Obu ewakuowano do Gdańska na pokładzie m/s Kościuszko. Duet wrócił w październiku 1957 roku po półrocznej wyprawie. W kraju od razu zostali poinformowani, że wyprawa musi trafić do szuflady, bo narobiła za dużo szumu i przyniosła ogromne problemy PRL-owskim działaczom z uwagi na chińską wpadkę. Dlaczego więc wydano wizę, wiedząc że obcokrajowiec nie może poruszać się po CHRL? Z góry założono, że wyprawa nigdy nie dotrze do chińskiej granicy i z góry skazano ją na niepowodzenie. W 2011 roku Ryszard Sługocki wydał ponad pięciusetstronicową książkę „Od Wisły do Rzeki Perłowej”, w której z dziennikarską skrupulatnością i pisarską lekkością przywołuje wspomnienia z wyprawy. Zapewniam, że jest to lektura fascynująca i gorąco zachęcam do odwiedzenia antykwariatów w celu jej zdobycia!
POMIMO Książka zainspirowała nie tylko mnie. Kilka lat temu trafiła ona w ręce Mateusza Pasternaka i Jacka Sawickiego, którzy postanowili zrobić na jej podstawie krótki film dokumentalny. Dwóch amatorów z ambicjami i marzeniem o własnej produkcji. Przez ponad trzy lata pracowali nad obrazem opowiadającym historię o dwóch niezłomnych podróżnikach i ich marzeniu objechania świata samochodem. Co ważne, Ryszard Sługocki udostępnił im swoje archiwum, w którym do tej pory znajdują się liczne zdjęcia, dokumenty, listy polecające, a to tylko świadczy o tym jak istotne było to wydarzenie w jego życiu. 20 kwietnia 2022 roku, w warszawskim kinie Muranów, odbyła się premiera filmu „Pomimo”. Myślę, że o ile w 1957 roku, „expressowa przygoda” skończyła się nagle i bez założonego celu, to po 65 latach dopisany został do niej ostatni, bardzo ważny rozdział, który ratuje ją od zapomnienia na kolejną dekadę!
„Niczego nie żałuję. Odbyłem wspaniałą podróż życia.
A przy okazji wystrychnąłem na dudka i ślepy los, i kilku możnych tego świata.” ~ Ryszard Sługocki
Podziękowania dla Mateusza Pasternaka i Jacka Sawickiego za udostępnione materiały oraz zdjęcia.
W artykule wykorzystano fragmenty książki R. Sługockiego „Od Wisły do Rzeki Perłowej”.